Pierwsza część wywiadu z Wiesławą Hazuką – kliknij tutaj»
Katarzyna Gać: Gdyby mogła Pani spotkać się „na kawę” z kimś z kolegów i koleżanek folklorystów, których już z nami nie ma. Było by to spotkanie z …, i o czym chciałaby Pani porozmawiać?
Wiesława Hazuka: Hmmm… Z tyloma ludźmi chciałabym się spotkać, a to się już nie stanie. Pierwszy kto przychodzi mi do głowy to Janeczka Kalicińska, bo zmarła tak nie dawno. Jak zawsze rozmawiałybyśmy o tym samym: o regionie, o Krakowiakach Wschodnich i o tym, jak było dawniej. Opowiadałaby o tym jak dochodziła do tego punktu, w którym zaczęto o niej mówić „Królowa Krakowiaków”. To były fantastyczne wspomnienia. Z Janeczką z resztą byłyśmy w kontakcie praktycznie do końca. Odwiedzałam ją. Zawsze można z nią było porozmawiać. Z Janką na pewno.
Myślę, że ze Sławkiem Mazurkiewiczem, choć zupełnie inny region, choć zupełnie inna postać. Inaczej niż ja podchodził do tańca ludowego, ale był dowcipnym, uroczym człowiekiem z którym zaśmiewaliśmy się nie raz rozmawiając o wszystkim i o niczym. Często przechodziliśmy na język francuski, mimo, że ani on ani ja nie mówiliśmy perfekt, ale dla nas wystarczająco. Pamiętam, jak się spotykaliśmy na zajęciach, kupowaliśmy jakieś dobre czerwone wino, ser pleśniowy, a potem żeśmy to zajadali i zaśmiewali się. Bardzo też żałuję, że pożegnał się z tym światem, a co za tym idzie i z nami.
Z kim bym chciała jeszcze… Ada Dziewanowska wciąż żyje. Ma 103 lata, mieszka teraz nie w Milwaukee, gdzie wcześniej mieszkała. Zawsze się z nią fajnie rozmawiało, ale już teraz z nią nie porozmawiam, bo mieszka gdzieś u syna w San Francisco czy gdzieś w Los Angeles, sama nie wiem.
Chętnie bym porozmawiała z Frankiem Bachledą-Księdzulorz. To był znakomity pan, poeta, polonista, bo z wykształcenia był filologiem polskim, no i góral w 100% góral. Chodziliśmy razem na to studium folklorystyczne. Franek był moim kolegą i był świetnym człowiekiem. Spotykaliśmy się potem na różnych przeglądach polonijnych, bo Franek pracował z podobnymi zespołami co ja, z Polonią. Gdzieś mam nawet takie fajne zdjęcie z Frankiem. Z Frankiem… Tak!
Pewnie nie jedna jeszcze taka osoba by się znalazła, której wiedzą i osobowością byłam zauroczona, ale tak na poczekaniu to trudno mi znaleźć w pamięci.
Zaskoczyłam Panią tym pytaniem?
Zaskoczyłaś mnie absolutnie, ale przyznam, że z Janeczką na pewno. Zwłaszcza, że to tak blisko. Tak do końca właściwie z nią rozmawiałam, bo jeszcze parę tygodni przed jej śmiercią, jeszcze dwa-trzy tygodnie zanim zmarła umawiałyśmy się przez telefon jak będziemy obchodzić stulecie jej urodzin. Jak przyjdziemy z wizytą do niej i pewnie Marek Harbaczewski przyjedzie, może Ola Bogucka. Zbierzemy się wszyscy razem, może w maskach, ale przecież się spotkamy. Nie zdążyliśmy się spotkać…
A poza tym ludzie tacy z folkloru, których bardzo szanuje, bardzo cenię, z którymi się przyjaźnie to na szczęście żyją. Jak się spotykamy to z Zosią Marcinek mamy tyle radosnych momentów. Z Emmą Cieślińską na Podlasiu, bo to przecież też znakomita absolutnie znakomita osoba. Z Aliną Wojtasową! No to nawet nie wspominam, bo to przecież od zawsze się znamy z Alą! Pani Haszczakowa w Rzeszowie, osoba o niezwykłej wiedzy o tańcach rzeszowskich. Krysia Kwaśniewska z Jankiem Brodką! Krysia to w ogóle jest moja „siostra”, bo ja mam siostrę Krystynę, a z domu jestem Kwaśniewska. Taka metafizyczna więź nas łączy.
Domyślam się, że miłość do Krakowiaków Wschodnich i Zachodnich jest tą największą. Jaki inny region jest Pani bliski z racji choreotechniki?
Bliskie mi są tańce lachowskie, bo to jest „za miedzą” i sporo rzeczy jest podobnych. Te ugięte kolana, u nich nawet jeszcze bardziej jak u nas. Podobna muzyka. Co do niektórych melodii nawet są spory kto to miał je najpierw. Na pewno Lachy, na pewno!
Trochę też tańce regionu rzeszowskiego, może dlatego, że tam pracowałam jak zaczynałam swoją pracę instruktorską. Blisko choreotechnicznie, choć już troszeczkę inne, ale też z tą dynamiką, roztańczeniem, polkami kręconymi na wszystkie możliwe sposoby. Południe Polski jest mi jednak najbliższe.
Piękne są i inne regiony. Bardzo podoba mi się np. Wielkopolska w tych wszystkich odmianach. Nawet nie tylko z powodu stroju, ale zupełnie innego charakteru, takiego dostojeństwa. Podoba mi się, ale ja się tego nie tykam. Ja to mogę tylko podziwiać.
Często zasiada Pani w komisjach na konkursach i przeglądach folklorystycznych w całej Polsce. Co Panią napawa optymizmem, a co denerwuje podczas prezentacji zespołów?
Od czego zacząć?! Od tego co mnie denerwuje czy od tego co mnie napawa optymizmem?! Napawa mnie optymizmem na pewno fakt, że co raz więcej widzimy grup dziecięcych. Niektóre z tych grup, są naprawdę dobrze prowadzone. Te dzieci od małego w tym folklorze tkwią i sporo jest takich instruktorów, którzy pilnują, by to się rozwijało w tym dobrym kierunku, żeby to nie poszło tylko w technikę i wiązanki tańców, które bardzo często niczego nie wnoszą. Bardzo często możemy zobaczyć jakiś temat, co uważam jest najważniejsze. Temat, który trzeba ograć, ośpiewać, dzieci wchodzą w swoje rolę, ich zachowanie staje się inne niż na co dzień.
Często przychodzi do mnie młody instruktor i pyta: „Pani Wiesiu, a z tymi dziećmi co robić?”. Ano daj im szansę zaistnieć! Rzuć temat: „Co byście zrobili jakbyście byli na polu i nagle przychodzi burza, ulewa. Jakbyście się wtedy zachowali?”. Słyszę wtedy: „A to będą szaleć”. To niech szaleją, a ty patrz! Dzieci to jest potencjał ogromny. Jak obserwuję przeglądy w Łoniowej, to nie zawsze te zespoły idą w tym kierunku o którym mówię. Zdarza się niestety, że wychodzi dziecięca grupa i jest bardzo kiepską kopią zespołu pieśni i tańca, nie zespołu regionalnego, bo to dwa różne pojęcia. Jeżeli wychodzi grupa dzieci, która ćwiczy i pracuje obok zespołu regionalnego to sporo już wie z obserwacji i przenosi to na scenę.
Najgorzej – jeśli mogę użyć słowa „najgorzej” – jeśli jest zespół pieśni i tańca czasami świetny, naprawdę dobry i przy tym dzieciaki dla których oni są punktem odniesienia, a instruktor idzie za tym zamiast zostawić te dzieci w swoim świecie, w świecie dziecka. Przyjdzie czas na bycie w grupie młodzieżowej, w grupie dorosłej. Wychodzą wtedy takie dzieci i robią kopie wiązanek tanecznych grup starszych. Rozpaczliwe to jest. Krzywdę dzieciom robią ogromną. Dzieciom się wydaje, że jest wszystko pięknie. Poubierane jak „stare malutkie” i nie są naturalne. Nie raz mają bardzo trudny układ, one ze śmiercią w oczach próbują dobiec na swoje miejsca, bo jak tam nie dobiegnie to co będzie.
Powiem, tak: cieszy mnie, że jest sporo zespołów takich, które na dobrej technice tanecznej potrafią pokazać region. Wiadomo, że to już nie będzie tak jak w zespole regionalnym całkiem, to będzie opracowanie, ale jakieś logiczne, sensowne opracowanie. Gdzie nikt figury porębiańskiej nie zatańczy przodem do widowni, bo to po prostu się nie da. Gdzie dziewczyna młoda nie wyjdzie w chustce zawiązanej jak czepiec, a z kolei pani 50 letnia nie wyjdzie w wianuszku.
Sporo jest takich zespołów, które potrafią to dobrze zrobić, które to robią znakomicie, ale bywają i takie, które wychodzą i wszystko jedno jaki region tańczą to jest wszystko na jedno kopyto. Tam nie ma żadnego tematu, tam jest tylko wiązanka tańców. Nawet przyśpiewka jak jest, to nie jest dla tych ludzi mini scenariuszem. Stoi, patrzy przed siebie, uśmiech i śpiewa, zupełnie nie wie co śpiewa. Śpiewa. Czasami nawet czysto.
Co mnie jeszcze napawa optymizmem… Wśród instruktorów polonijnych zespołów folklorystycznych mamy co raz więcej wspaniałych absolwentów. Nie generalizuję, ale jest ich naprawdę dużo i potrafią to na swój sposób opracować, i to jest dobre. Miałam w ubiegłym roku taką dyplomantkę ze Stanów Zjednoczonych. Najpierw byłam przerażona. Myślę sobie, taka świetna technicznie tancerka, ale jak ona sobie poradzi z regionem. Wyszła na egzaminie i zrobiła wszystko bardzo dobrze, może trochę szkolnie, ale np. siedząca koło mnie Pani Haszczakowa powiedziała „zobacz jak ona to pięknie zrobiła, coś pięknego”. Dziewczyna zrobiła i hop-walca i krakowiaka, który wyglądał jak krakowiak, z wywołaniem, z akcentem i z ręką.
Wielu młodych choreografów obejmując grupę zastanawia się, czy budować wizerunek zespołu całkiem na nowo i po swojemu, czy starać się kontynuować pracę swoich poprzedników. Jak z tego wybrnąć?
Myślę, że to jest kwestia osobowości, umiejętności: albo ktoś będzie potrafił robić swoje, albo cały czas będzie się obijał i będzie miał problemy. Musi zaistnieć to „współ-czucie” z zespołem, jeśli się nie dogadają, w każdym jednym temacie czy to sposobu prowadzenia zajęć, czy sposobu zachowania się na scenie, jeśli się nie dogadają to będzie cały czas kulawo.
Kiedy ja przyszłam do zespołu, to już dużo choreografii było. Uznałam, że część z rzeczy, które robili moi poprzednicy w tym repertuarze będzie, bo mają ponadczasową wartość np. tak zwany „Zielony Krakowiak”, którego zrobiła u mnie pani Wanda Zachowa. Uważam, że Pani Zachowa zasługuje na to by ta choreografia trwała, a zespół ma szczęście, że Pani Zachowa zrobiła dla nich tego Krakowiaka. Wychodzę z założenia, że to jest historia zespołu. Nie można przyjść i wyrzucić 30 lat, które było. To jest też czyjaś praca i ci ludzie to też mają w kościach, w nogach.
Nie poszanujesz człowieku innych, nie poszanują ciebie. To zawsze wraca. Pewnie, że robi się nowe rzeczy. Po to przychodzi się do zespołu, żeby coś im zrobić, ale to nie znaczy, że trzeba im wszystko wyrzucić.
Tak samo uważam, że nie należy robić rzeczy, w których się nie jest specjalistą. Na ten przykład: dużo wiem o Spiszu, ale jest ktoś kto wie o nim więcej, kto zrobiłby go lepiej. Nie robię więc wszystkiego, wychodząc z założenia, że to potrafię. Potrafię, ale to się nie da żeby tak charakter z każdego regionu oddać i przekazać tancerzom. Trzeba zaprosić kogoś, kto jest od tego, niech zrobi układ, a potem to się samo obroni. Albo zespół polubi ten układ, będzie go chciał tańczyć, albo nie i po jakimś czasie umrze on śmiercią naturalną.
Jaką radę miałaby Pani dla młodych choreografów jako „doświadczona koleżanka”? Czym powinniśmy się kierować, czego szukać, w którą stronę podążać budując swoje programy?
Powiem tak… Chyba jestem ostatnią osobą, która by chciała radzić. Jak mnie ktoś zapyta o zdanie to owszem. Jeśli ktoś się czuje nie do końca pewny, tak jak ja się czułam kiedyś nie do końca pewna, to trzeba poprosić o konsultację, tak jak ja wtedy zapytałam Pani Janki Kalicińskiej.
Sama z siebie tak się wyrywać z radą, że widzę coś u kogoś i sugerować żeby to zmienił, a to wyrzucił to nie – nie mogę tak zrobić, bo ktoś miał taki pomysł. Co najwyżej mogę coś przedyskutować, „tu jest bardzo fajnie i tu, ale skąd wzięłaś/wziołeś ten pomysł?”. Może na zasadzie „zmuszenia” tej osoby do tego, żeby jeszcze raz na ten swój program popatrzyła, żeby przeanalizowała i może jeśli nie czuje się całkiem pewnie, by kogoś zapytała. Jak zaczynałam, jeszcze byłam młodym choreografem to pamiętam, że też często przychodził ktoś z moich znajomych, czy męża prosiłam żeby przyszedł na próbę i powiedział mi coś o tym, co zrobiłam. On mi wtedy czasami np. choć nie wiedział jak się dany taniec nazywa to mówił, że w tym i w tym miejscu było jego zdaniem coś nie tak. Wtedy patrzyłam na to jeszcze raz i faktycznie. Czasami spojrzenie osoby z zewnątrz – widza może dać więcej niż wpadanie w samozachwyt.
Zawsze też korzystałam z uwag nawet osób siedzących na widowni. Przyjechała koleżanka i powiedziała „Podobało mi się, ale tam ta jedna dziewczyna w ostatniej linii to mi się wydawało, że tak skakała”. Patrzę i faktycznie. Racja! Czasami pytam samych tańczących czy czują się w tym, co chcą zatańczyć, wtedy wiem, że im to leży albo nie to wtedy też jest znak, że coś trzeba poprawić. Trzeba słuchać ludzi.
Poza tym trzeba się oprzeć o wiedzę, którą się ma, a wiedzę trzeba mieć. To nie może być tak, że wydaje mi się, że ja coś wiem. Tylko ja wiem, że ja wiem, bo tego i tego się nauczyłam. Jak się czegoś nie wie, to zanim się zabierzesz za ten temat to najpierw się go naucz, weź Kolberga albo inne książki, czytaj, zastanawiaj się, myśl. Trzeba się czegoś najpierw naprawdę nauczyć, żeby potem przekazywać wiedzę. To nie może być tak, że „mnie się wydaje”, albo „no przecież ja to wiem”.
Nie można być zapatrzonym w siebie i myśleć, że się wszystko już wie, wszystko potrafi, bo się świetnie tańczy. Co z tego że świetnie tańczysz? To teraz zrób tak, żeby oni świetnie tańczyli i jeszcze poprawnie. Żeby ta pozornie prosta polka, która w jednym regionie jest bardziej skocznie, w drugim płasko, gdzie trzeba te kolana ugiąć, a gdzie bardziej wyjść do przodu, bo przecież co region to inaczej. Trzeba brać się za to w czym się siedzi, z czego się wyrosło, co człowiekowi najbardziej bliskie, a na te inne popatrzeć z zachwytem i poprosić kogoś o radę.
Artystyczna, własna wizja czy czysty region? Jakie według Pani powinny być proporcje jednego do drugiego, by zachować i z szacunkiem zaprezentować folklor regionu i jednocześnie pokazać „cząstkę” siebie?
Zależy, jaki to jest zespół, bo jeśli to jest zespół regionalny to o opracowaniu można w zasadzie nie mówić. Koło jest podstawowym rysunkiem polskich tańców, tańczy się w parach. Są oczywiście tańce krzyżowe czyli krzyżaki, ale to jest jakby gotowe. Połączyć to zgrabnie przyśpiewką i już jest. Zależy w jakiej formie się to prezentuje czy akcją jest wesele czy kiszenie kapusty.
W zespołach opracowanych to już jest inaczej, ale też choć troszeczkę żeby tam był punkt odniesienia do obyczajowości regionu, choćby nawet poszukać tego mini scenariusza w przyśpiewce i ją otańczyć. Nie lubię, jak to jest tylko wiązanka tańców, w której nie ma początku, rozwinięcia i zakończenia. Nie lubię, jak jest zakończenie przodem do widza, 12 par, kłania się pięknie. To się musi dziać! To oczywiście jest mój punkt widzenia. Wiem, że są tacy, którzy uważają zupełnie inaczej.
Najbardziej w życiu dumna jestem z…
Z rodziny. Mam utalentowaną rodzinę. Mąż świetnie malował, syn Jacek świetnie maluje, w to samo się wpisał. Córka Beata robi to co ja. Robi to bardzo dobrze. Pracuje z młodszymi grupami „Świerczkowiaków”. Zawsze ma te programy takie jak bym chciała, żeby robili młodzi choreografowie. Tam jest temat.
Z wielu rzeczy jestem dumna. Dumna jestem z mojej pracy. Cieszę się życiem, kocham życie. Wstaję rano i cieszę się, że jeszcze mogę gdzieś wyjechać… Dumna jestem tez z tego, że udało mi się zaprzyjaźnić z wieloma ludźmi, których cenię i szanuję. Myślę, że to też jest taka wartość. Rodzina to raz, a ta cała reszta to cała reszta… A mam sporo takich ludzi, których szanuje, których cenię i o których wiem, że dla mnie mają zawsze drzwi otwarte – to jest bezcenne, bo szkoda czasu dla kogoś, dla kogo nie jesteś nic warty. Zamknąć takie relacje i koniec.
Gdyby nie była by Pani tym kim jest teraz to chciała by Pani być…
Gdybym nie była tym kim jestem to chciałabym być bajecznie bogatą kobietą, która tylko podróżuje po całym świecie. Podróże to jest coś co kocham miłością wielką. Podróżować, podróżować, widzieć, czuć i zawsze kończyć moją podróż gdzieś, gdzie jest wielka i czysta woda. Cisnąć się do jakiegoś morza albo jeziora. To uwielbiam, ale do tego bym musiała być naprawdę obrzydliwie bogata i nawet przeżyłabym tą obrzydliwość tego bogactwa.
Co robi Wiesława Hazuka, gdy nie pracuje?
No to trochę jest taka zagubiona, jeśli można tak powiedzieć. Czytam rozmaite książki. Najbardziej interesują mnie w książkach fakty. Sporo czytam. Słucham muzyki. Lubię muzykę poważną, ale i taką lżejszą. Uwielbiam francuskie piosenki i wszystko co z Francją jest związane. Francja to jest moja druga ojczyzna. Mam tam znakomitą, fantastyczną wnuczkę, fantastyczną dziewczynę. Tą Francję tak od zawsze kocham. Na pewno nie gotuję, nie pichcę, bo nie lubię. Wyjeżdżam sobie na moją wieś, 12 km od Tarnowa, gdzie mam drewniany dom, hektar koło domu, częściowo zdziczały, ale to nie ważne. Jakiś hamak, jakieś wineczko, książeczka – dolce far niente.
Jakie było Pani ostatnie artystyczne wzruszenie? Książka, muzyka, taniec, obraz, spektakl?
Co chwilę mnie coś ujmuje. Byłam ostatnio z przyjaciółką moją serdeczną, kochaną bardzo Zosią Marcinek na balecie. Jeszcze przed pandemią zdążyłyśmy. To było chyba w lutym, albo w styczniu. Wybrałyśmy się na balet, ale nie na taki balet współczesny, fantastyczne zresztą są te przedstawienia, ale na taki balet klasyczny. Zosia do mnie zadzwoniła, że jest „Dama Kameliowa” w Teatrze Wielkim w Warszawie i że ma bilety. Wsiadłam w pociąg i pojechałam. Mimo, że byłyśmy odpowiednio wcześnie przed Teatrem był tłum. Spektakl re-we-la-cja! Coś wspaniałego, bajecznego. Muszę powiedzieć, że wierzyć mi się nie chciało, że jestem w Polsce. Zawsze mówi się, że gdzieś to jest świetnie, a u nas tak byle jak. Rewelacyjny zespół na scenie, fantastyczna choreografia i w ogóle cała reżyseria widowiska. Po prostu bajeczna rzecz, naprawdę. Polecam każdemu i myślę, że w ostatnim okresie, jeśli chodzi o sztukę wyższą to był mój numer jeden. Już z Zosią planowałyśmy się wybrać na „Korsarza” bo miał być, ale przyszła pandemia i nie ma nic, więc może uda nam się we wrześniu. Zośka trzyma rękę na pulsie.
Oprócz tego „rzutem na taśmę” udało mi się z przyjaciółmi na ostatni weekend lutego polecieć do Porto w Portugalii. Bajeczne, cudne miasto. Nie przypuszczałam, że aż tak. Nie przypuszczałam też, że aż tak nam się uda ten wyjazd, wszystko nam się tam udało. Było cudownie, było fantastycznie. To jest to, co kocham najbardziej na świecie – podróże, iść na jakiś spektakl, jakiś koncert, czegoś posłuchać. Jak mam chandrę to sobie puszczam francuskie piosenki Aznavour’a, Brel’a, bo ich lubię i daje radę.
Słucham tych Pani opowieści i myślę sobie, że życzyłabym każdemu takiej energii jak ma Pani, takiej miłości do życia jaką ma Pani.
No bo życie po to jest, by zachwycało… To Norwid, to nie ja. Ja tylko cytuję. Norwid powiedział to dokładniej
„Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”.
Myślę, że to jest najlepsza klamra naszej rozmowy.
I to jest właśnie to.
Bardzo Pani dziękuję.
Ja też. Było mi bardzo miło.
Absolwentka Teorii Tańca na Uniwersytecie Muzycznym im. F. Chopina w Warszawie oraz Zarządzania Kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Organizatorka i animatorka ruchu folklorystycznego w Polsce. Dyplomowana instruktorka tańca ludowego. Kierownik Kursu na Instruktora Tańca Ludowego w Stowarzyszeniu Sztuki i Edukacji Artystycznej. Miłośniczka i badaczka folkloru sannickiego i łowickiego.